Świat się zmienia. We współczesną egzystencję dziecka, kobiety, mężczyzny dosłownie wolnymi krokami, niespiesznie, trochę ostrożnie wkrada się filozofia życia, z języka angielskiego nazywana slow. Już nie tylko jedzenie, ale i moda, design, turystyka, sztuka, a nawet (kamień z serca ;)) macierzyństwo stają się slow. “Mama w galopie” w zabawnym, a tylko miejscami lekko poważnym, a tym samym alarmującym tonie, opisuje, a w zdecydowanej przewadze obrazowo przedstawia – kilka dni z życia jednej z wielofunkcyjnych matek, bynajmniej nie slow matek, przynajmniej nie na początku opowiadania. Ale po kolei.
Dzień pierwszy…
Pierwszy dzień przestawia stereotypowy, codzienny, wyścig z czasem tytułowej mamy, na który składa się: bieg z dziećmi do szkoły, do pracy, do sklepu, ponownie do domu, na popołudniowe lekcje skrzypiec z córką, na lekcje pływania syna, do lekarza, na kurs angielskiego, do fryzjera… i zapewne w jeszcze inne, ale oczywiście konieczne do odwiedzenia miejsca.
Przyprawiający o zawrót głowy pęd kończy się nie tylko wieczornym rozkojarzeniem i zmęczeniem głównej bohaterki. Następnego dnia staje się bowiem przyczyną małej katastrofy, zamieszania, w mniemaniu głównej bohaterki, na miarę macierzyńskiej apokalipsy.
Dzień drugi…
Drugi dzień rozpoczynający się zaspaniem (zeszłodniowa bieganina daje się we znaki). To zdecydowanie jeden z tych dni, kiedy nic nie układa się tak, jak to sobie zaplanowaliśmy, kiedy ma się wrażenia, że cały świat jest przeciwko nam, każdy robi nam na złość, podsumowując – los nam nie sprzyja. Budzik więc nie dzwoni, autobus ucieka sprzed nosa, do szkoły dociera się z dzieckiem z nieakceptowanym przez awanturniczą woźną spóźnieniem, ponadto w pracy trzeba zostać po godzinach, a skrzypce potrzebne na zajęcia córki giną w domowej otchłani (to ta złośliwość rzeczy martwych, szczególnie mocno ujawniająca się w takie dni).
Dodając do tego brak czasu również dla siebie, chroniczne zmęczenie, presję innych, wieczorem – smutek, ustępuje depresji, którą poprzedza głośno i w apatycznym transie zadawane sobie, ale niestety słyszane przez dzieci, pytanie, “Co zrobić, żeby biegać jeszcze szybciej i wszędzie zdążyć na czas?”.
Dzień trzeci…
Retoryczne pytanie, będące jednocześnie pragnieniem, swego rodzaju marzeniem, wypowiedzianym głośno, spełnia się. Mama rano budzi się w ciele zwinnej, pełnej wigoru, hożej klaczy.
Sytuacja zdaje się być dziwna. Szybko jednak oszołomione dzieci i nieco zakłopotana mama odkrywają pozytywne aspekty tej niecodziennej przemiany – wszędzie zdąża się na czas, a galopowanie przez miasto jest nawet niezłą zabawą.
Z czasem początkowa fascynacja, zabawa i śmiech ustają. Pojawiają się kłopoty – nieporadność mamy-klaczy w codziennych obowiązkach, zażenowanie i wstyd dzieci z powodu nieodpowiedniego zachowania w sytuacjach społecznych swojej rodzicielki i najgorsze – brak matczynej bliskości.
Dzień czwarty i piąty…
Nastaje kolejny dzień, a po nim następny. Jak potoczą się losy galopującej mamy i jej dzieci niestrudzenie towarzyszących jej w powszednim, ale jednak niecodziennym już później biegu? Ciąg dalszy w “Mamie w galopie”.
Najważniejsze przesłanie książki jest oczywiste – trzeba znaleźć złoty środek we współczesnym pędzie, popularnym wyścigu szczurów. Slow macierzyństwo, slow mama czy zupełnie szerzej filozofia slow, o którą pośrednio apelują dzieci (narracja prowadzona jest w 2. osobie liczby mnogiej lub pojedynczej, narratorem są dzieci tytułowej mamy – to bardzo wymowny zabieg literacki!) to m.in. brak pośpiechu, nierzadkie momenty zatrzymania, refleksji, przewartościowania swoich spraw nie względem innych i cudzych dążeń, wymagań czy stereotypów (“bo tak trzeba”, “bo tak robią inni”), ale swoich (matczynych, rodzicielskich, rodzinnych) dążeń, potrzeb i emocji.
Nie popadajmy jednak w skrajność – szaleńczy pęd, ale i niemrawy żółwi chód, czyli przesada w żadną stronę nie jest niczym dobrym.
“Mama w galopie” Jimeny Tello to książka dla dzieci, ale mam wrażenie, że w równym stopniu (jeśli nie w przewadze) również dla rodziców. Została wydana nakładem Wydawnictwa Adamada.
Tytułowa galopująca mama reprezentuje oczywiście oboje rodziców, szczególnie w dzisiejszych czasach. Bezpośrednio jednak o tacie, ojcu, który również potrafi być równocześnie opiekunem i nianią dzieci, ich towarzyszem zabaw, gospodarzem domu przeczytać można we wpisie: Tata – pierwszy bohater każdego dziecka. W książce i w życiu.